piątek, 8 maja 2015

Kiedy ziemia niknie pod stopami...

„W cieniu” to mroczny thiller psychologiczny A.S.A. Harrison. Ukazuje obraz pary będącej w długoletnim związku. Otoczenie ma ich za udane małżeństwo. Jednak to tylko budowane przez lata złudzenia.


Jodi i Todd poznali się przypadkiem ponad 20 lat temu. Coś zaiskrzyło. Wzajemna fascynacja doprowadziła do wspólnego zamieszkania. Ona nigdy nie chciała formalizować związku. On w końcu przestał na to nalegać. On chciał mieć dzieci, ona kupiła mu psa. Gdy On wracał po całym dniu pracy do ich apartamentu, Ona podawała mu wykwintną kolację. Ich rozmowy z czasem zaczęły przypominać tylko grzecznościowe zwroty. W końcu On nie wytrzymał tej rutyny. Zakochał się w córce przyjaciela, spodziewał się z nią dziecka. Dla Jodi był to cios, który wytrącił ją z równowagi budowanej latami. Nakaz eksmisji i rozmowa z przyjaciółką popchnęły ją do zbrodni.
„W cieniu” jest rewelacyjną powieścią psychologiczną. Ukazuje długoletni związek w dwóch perspektywach – jej, ambitnej pani psycholog, i jego – człowieka, który założył własną firmę budowlaną. Każde z nich inaczej widzi układ, w jakim przyszło im wspólnie żyć. Jodi od zawsze wiedziała o zdradach męża, ale przymykała na nie oko, bojąc się, że jej budowane przez lata poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji runie jak domek z kart. Niestety nie udało jej się przewidzieć, że Todd będzie miał dziecko z inną kobietą. To zmieniło dotąd idealnie poukładane życie pani psycholog. Czy jej plan zemsty okaże się skuteczny?
Książka nie obfituje w zaskakujące zwroty akcji. Jesteśmy świadkami dogłębnej analizy psychologicznej głównych bohaterów. Mimo wszystko nie można się od książki oderwać. Od początku wiemy, jak skończy się powieść a mimo tego z zapartym tchem pochłaniamy kolejne rozdziały. Polecam wszystkim miłośnikom literatury na pograniczu kryminału i psychologii.



Za możliwość recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.


środa, 29 kwietnia 2015

#AmbasadorkaLPM

Nie przypuszczałam, że mi się to uda ;) Gdy odczytałam wczoraj maila z Portalu Ambasadorek LPM o tym, że właśnie została do mnie wysłana paczka z pachnącą - i nie tylko niespodzianką - to dzisiaj od rana nie mogłam usiedzieć w miejscu, tylko wypatrywałam kuriera. W końcu trafiła w moje ręce dość ciężka paczuszka. Po otwarciu jej przeczytałam list, w którym była zawarta instrukcja, jak postępować dalej. Brzmiała bardzo tajemniczo ;) "W przesyłce znajdziesz dwa produkty. Wyjmij je z pudełka, ale zanim odsłonisz etykietę załóż opaskę na oczy. Następnie powąchaj i spróbuj odgadnąć zapachy naszych składników. Kiedy to zrobisz zdejmij z opakowań banderole i sprawdź, czy udało Ci się trafić!" Udało mi się odgadnąć główne składniki żeli pod prysznic - cytrynę i pomarańczę. Zapachy idealne na nadchodzące ciepłe dni. W paczce znalazłam również Przewodnik Ambasadorki oraz próbki żelu pod prysznic i mleczka do ciała a także karty dla przyjaciółek, aby również mogły zarejestrować się Panelu Ambasadorek Le Petit Marseillais ;) Nie mogłam wytrzymać, aby nie wypróbować mleczka nawilżającego do bardzo suchej skóry z masłem shea, słodkim migdałem i olejkiem arganowym - i się zakochałam! Zapach jest dosłownie boski! Jestem pewna, że utrzyma się do końca dnia na skórze, która po nałożeniu stała się aksamitnie gładka ;) Wiem, że bardzo się polubię z kosmetykami Le Petit Marseillais, których wcześniej nie miałam okazji używać. Teraz na pewno będą często gościć w mojej łazience ;)


Dbaj o siebie! To proste ;)

Zostałam Ambasadorką Streetcom ;) W końcu, po wielu ankietach udało mi się dostać do pierwszej kampanii. I to nie byle jakiej, bo bardzo smacznej ;) 

Jakiś czas temu dostałam paczkę, a w niej 12 kartonów soków #FortunaKarotkaPlus. Są to soki funkcjonalne stworzone z myślą o kobietach. Otrzymałam 4 warianty smakowe: 
- jabłko, marchew, malina + aloes;
- jabłko, marchew, brzoskwinia + zielona herbata;
- jabłko, marchew, mango + len;
- jabłko, marchew, banan + witaminy A, C i E.

Każdy dodatek funkcjonalny do soków spełnia inną rolę. Aloes wspiera zdrowy wygląd skóry, zielona herbata ma właściwości antyoksydacyjne, len pomaga utrzymać prawidłową wagę ciała, witamina A pomaga zachować zdrową skórę, witamina E pomaga w ochronie skóry przed stresem oksydacyjnym a witamina C pomaga w prawidłowej produkcji kolagenu w celu zapewnienia prawidłowego funkcjonowania skóry.

#FortunaKarotkaPlus to zdecydowanie więcej, niż sok marchewkowy. Jest to koktajl składników, które pomagają o siebie zadbać. Jest to jedyna linia soków marchewkowo-owocowych na rynku, która łączy dwie wyjątkowe cechy: dodatek składników funkcjonalnych oraz brak cukru. Jest to idealne rozwiązanie dla kobiet, które lubią dbać o siebie i swoją dietę.

Soki zniknęły w błyskawicznym tempie. Część zabrały koleżanki, część rozdałam rodzinie a te, które zostały były idealnym dodatkiem do śniadania, obiadu i kolacji ;) Wszystkim bardzo smakowały i czułam, że zazdroszczą mi udziału w takiej pysznej kampanii ;)

Karotka Plus ma bardzo delikatny, aksamitny smak. Popijając je czułam się na prawdę fantastycznie! Wraz z nadejściem wiosny postanowiłam bardziej zadbać o swoją dietę i Fortuna oraz Streetcom bardzo mi w tym pomogły ;) Wiem na pewno, że gdy tylko minę Karotki na sklepowej półce od razu wylądują w moim koszyku.

Jeszcze raz dziękuję Streetcom za możliwość uczestniczenia w Kampanii #SokFortuna #KarotkaPlus.









sobota, 21 marca 2015

Los czasem pomaga, kiedy wszystko wydaje się walić nam na głowę...

Od zawsze lubiła książki. Kochała czytać. Wtedy nie istniało to, co działo się wokół. Działo się to, co czytała. Żyła życiem bohaterów książek, które wpadły jej w ręce. Po przeczytaniu trudno jej było wrócić do rzeczywistości. Jeszcze długo przeżywała zakończenie powieści. Na szczęście szybko znajdowała inne książki. I wszystko przeżywała od nowa.


W moje ręce trafiła ostatnio książka „Obietnica Łucji.” Jest to debiut literacki Doroty Gąsiorowskiej, która słusznie została nazwana nową mistrzynią literatury obyczajowej.
Łucja ucieka z miasta na wieś gdzieś na południu Polski. Zostawia Wrocław wraz ze swoim apartamentem i biurem podróży aby móc nauczać historii w szkole podstawowej. Przyjazd do Różanego Gaju ma być dla Łucji receptą na zapomnienie. Wraz z kolejnymi rozdziałami dowiadujemy się, od jakich wspomnień Łucja chce uciec. Czy jej się to udaje?
W Różanym Gaju bohaterka poznaje Ewę, samotną matkę borykającą się z chorobą i wychowującą córkę. W kilkuletniej Ani Łucja widzi siebie sprzed lat. Zbliża się do rodziny, która odmieni jej życie. Obietnica, jaką Łucja złoży umierającej Ewie przyniesie mnóstwo zmartwień i nieporozumień. Jednak los w ostateczności przyniesie Łucji ukojenie. Nic bowiem nie dzieje się przypadkiem.
Książka wciąga od pierwszego rozdziału. Kolejne strony przenoszą nas do ciepłej wioski, gdzie ludzie żyją tempem wyznaczanym przez naturę. Jak każde miejsce na ziemi, Różany Gaj też ma swoje tajemnice, wyznaczone przez historię pałacu Kreiwetsów. Tylko szalona Eleonora zdaje się wiedzieć wszystko o tym pięknym choć zapomnianym i zaniedbanym miejscu. Jak zareagują mieszkańcy wsi na koparki i inne ciężkie maszyny, które nagle pojawiły się w pałacowym ogrodzie? Czy pałac znów rozkwitnie ptasim śpiewem i tęczą kwiatów? 
Opowieść Doroty Gąsiorowskiej wzrusza. Wzrusza od początku do końca. Jest lekką opowieścią pozostającą w sercu na długo po odłożeniu książki na półkę. Utwierdza w przekonaniu, że miłość zawsze nas znajdzie, choćby na końcu świata. I nie będzie zwracać uwagi, na przeciwności losu. Porwie nas wbrew wszystkiemu i wszystkim i utwierdzi w przekonaniu, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Za możliwość recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak, które wydało książkę bez wad i usterek ;)


sobota, 1 września 2012

Siedziała przy oknie z kubkiem gorącej herbaty. 5 rano. Sobota. Pierwszy dzień jej ulubionego miesiąca. Obserwowała jesień, to, jak po cichu wkrada się między drzewa. Jak zaplata drobne sieci pajęczyn. Jak inaczej wschodzi słońce. Kochała zapach jesiennego powietrza przesiąkniętego tymi mokrymi pajęczynami, zwłaszcza wieczorem. Chciała śmiało stwierdzić, że ten zapach ją podnieca. Od jakiegoś czasu stopniowo wpadała w melancholię. Typową jesienną melancholię. Taką, która pozwala spędzać długie godziny na obserwacji spadających liści. Wprawdzie drzewa dopiero zaczęły powoli zmieniać kolor i liście jeszcze w większości były na swoim miejscu, ale ona oczami wyobraźni była już o krok dalej. Marzyła o wyjściu na grzyby. Uwielbiała grzybobranie. Wiele osób było zaskoczonych jej znajomością poszczególnych gatunków grzybów a także jej umiejętnością odpowiedniego ich przyrządzania. Jej słynna jajecznica z kurkami mogła śmiało walczyć o kulinarnego Oscara. I chętnie spakowałaby się i pojechała na wieś do rodziców, ale dzisiaj nie mogła. 
Obserwowała jego spokój na tle jej satynowej pościeli. Głęboki wdech i długi wydech. Pamiątka z wakacji. Musiała wyjechać na drugi koniec Polski by go tam znaleźć. A on wcale daleko się nie ukrywał. Gdy podczas ich pierwszej niekończącej się rozmowy dowiedziała się, że pochodzi z sąsiedniego miasta, nie potrafiła ukryć radości. Oboje mieli za sobą trudną i bolesną przeszłość. I to była jedyna rzecz, którą mieli wspólną...
Nigdy nie potrafiła tak się czuć, jak tego ranka - chociaż bardzo tego pragnęła od dłuższego czasu. Udało jej się to z nim. Wiele rzeczy już jej się udało. Udało jej się siebie naprawić. Nie wiedziała tylko, co teraz robi. Była między nimi umowa - żadnych deklaracji. Bo deklaracje potrafią niszczyć. I nawet na początku jej to odpowiadało. Nie musiała się nad niczym zastanawiać. Cieszyła się każdym spotkaniem, każdą rozmową. Ale wraz ze zwiększeniem się częstotliwości ich spotkań w jej głowie zaczęły pojawiać się dziwne myśli. Nie chciała niczego zepsuć, zastanawiała się tylko, jak długo takie "coś" może trwać? Miesiąc, 3 miesiące, pół roku? Zaczynała się bać emocjonalnego zaangażowania, bo tego bardzo nie chciała. Żadne zaangażowanie nie mogło się nawet zacząć. Znowu się zacznie walka serca z rozumem...
Zdąży jeszcze spalić papierosa. I wróci do niego. A po wszystkim zjedzą razem śniadanie...

"Bo jesień to duma i spokój. Jesień to pomnik przemijania, fotografia nietrwałości. Bursztynowe zaklęcie – czasu w nieskończoność, rozdygotania w bezruch." - Sylwia Kubryńska

środa, 15 sierpnia 2012


Mówisz – jestem…
Wierzę Ci.
Twoje oczy
Mówią – jestem…
Moje oczy
Wierzą im.
Twoje dłonie
Mówią – jestem...
Moje dłonie
Wierzą im.
Mówisz – będę...
Czekam
Czekają moje oczy
Czekają moje dłonie
Moje serce… Czeka?
Zdjęcia powiedzą – byłeś…

I remember every word you said...

But if the world would stop tonight, would you notice?

Czy gdyby każdy z nas w momencie swego przyjścia na świat miał określony limit słów, wiedzielibyśmy jak je wykorzystać? Gdy słowa się skończą - umieramy. Z każdym wypowiedzianym słowem skracamy swój żywot. W momencie odejścia zostawilibyśmy tylko swoje słowa. Tylko i aż. Jak wyglądąłoby nasze życie z taką świadomością? Nie zawsze zastanawiamy się nad tym, co mówimy. Ale jeśli od tego zależałoby nasze życie i jego długość... Myślę, że każdy inaczej dobierałby słowa. Nie cofniemy tego, co padło z naszych ust. Z ilu słów jesteśmy dumni a ile rzeczy wypowiedzieliśmy sami nie wiemy z jakiego powodu? Szkoda, że się zmarnowały, że kogoś zraniły a komuś innemu zrobiły nadzieje...
Gdybyśmy byli jak drzewa pełne liści i za każde wypowiedziane słowo tracilibyśmy liść... Gdybyśmy musieli nauczyć się w pełni doceniać wagę swoich słów i mówić to, co rzeczywiście czujemy... Czy byłoby lepiej?


sobota, 11 sierpnia 2012

Zapasy szczęścia

Po długiej przerwie znowu usiadła przy laptopie. Nie miała ostatnio natchnienia. O czym miała pisać? Zdecydowanie łatwiej pisze się, gdy człowiek musi się z czymś uporać. Gdy jest nieszczęśliwy. Jest mu lżej, gdy przeleje emocje.  Doskonale wiedziała, że trudno jej cokolwiek napisać, gdy jest szczęśliwa. Tak zwyczajnie radosna. A właśnie wtedy w jej głowie słów nie brakuje...
Wróciła odmieniona. Trzy bardzo krótkie dni i tylko dwie noce. Ale to jej wystarczyło. Wystarczyło, by się zmienić. By jej życie nabrało tempa. By zaczęło wyglądać inaczej - nie tak, jak dotychczas. Nigdy nie potrafiła pozbyć się najmniejszych wyrzutów sumienia - a wtedy... Żadne się nie pojawiły... Ani przez moment się nie wahała, nie analizowała "za" i "przeciw". Nie chciała tego zwalać na ilość alkoholu w jej krwioobiegu, bo po prostu go nie czuła. Czuła coś innego. Czuła na sobie spojrzenie i dotyk, jakich do tej pory nie znała. I nawet jeśli to wszystko zniknęłoby wraz z nowym dniem, pragnęła tego... Ale nie zniknęło. Ani z następnym dniem, ani z kolejnymi tygodniami. Zastanawiała się nad magią tych chwil. Nad magią bliskości. "Bliskość jest w dzisiejszych czasach tak rzadka, że aż magiczna."
Poddała analizie pojęcie "szczęścia". Na ekranie komputera wyświetliły się kolejne słowa: "Myślę, że można gromadzić zapasy szczęścia - to znaczy uczyć się samej siebie i tego, co czyni Cię szczęśliwą, kiedy wszystko idzie gładko. Kiedy fale stają się coraz groźniejsze, masz w sobie wspomnienia o czasie, kiedy czułaś się lepiej. Wiesz, co to znaczy, przeżyłaś to, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że wrócisz do tego okresu. To tylko kwestia przetrwania burzy i dotarcia do bezpiecznego portu. Może będzie konieczne znalezienie innej drogi, ale w końcu dotrzesz do celu." Udało jej się - znalazła właściwą drogę, wie, gdzie chce dotrzeć. I dopiero uświadamia sobie, że ostatnie lata jej życia były nieporozumieniem. Jedną wielką pomyłką. One nawet nie dały jej namiastki szczęścia. Przysporzyły setek zmartwień, które do teraz jej nie opuszczają, tylko pojawiają się znienacka, w momencie, kiedy ona już nie pamięta. Bo udało jej się zapomnieć. Zatrzasnęła za sobą drzwi, za którymi zostały niechciane wspomnienia. I stara się nie myśleć o drodze do tych drzwi.  Jeszcze tylko od czasu do czasu ktoś nieproszony o nic w nie zapuka... Ze sztuczną troską albo ze zwykła ciekawością... Przestała już kogokolwiek wpuszczać do tego pomieszczenia. Czasami nawet zastanawiała się, czy nie lepiej będzie spalić to wszystko.  I chyba kiedyś tak właśnie zrobi.
Nagle dowiedziała się, że "zapasy szczęścia", jakie udało jej się nagromadzić przez ostatnie dwa tygodnie, muszą jej wystarczyć na najbliższe dwa miesiące... 

sobota, 21 lipca 2012

Kocia mordka

Obudził ją potworny ból głowy. Już zapomniała o tym, jak olbrzymi wpływ ma na nią to, co dzieje się za oknem. Niech ktoś przyniesie mi kawę... Kto? Eh. No tak. Sama musi sobie tę kawę przynieść. Powoli wstała z łóżka. Aromat świeżo mielonej porannej używki zaczął ją doprowadzać do stanu używalności.
W każdym oknie to samo - przytłaczająca szarość. Zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób zmienić ten "pejzaż". Kto stworzył tak okropny kolor? Przecież aż oczy bolą, gdy się na niego patrzy. Delektując się każdym kolejnym łykiem małej czarnej stwierdziła, że musi zlikwidować szarość. Najpierw wyeliminuje ją ze swego życia. To było najprostsze. Ostatnio pomalowała ściany sypialni. Teraz zasypia i budzi się w objęciach słonecznej pomarańczy. Polubiła ten kolor całkiem przypadkiem. Przypomina jej malutką lampkę, dającą bardzo ciepłe światło. I bardzo ciepłe wspomnienia. Nawet w szafie zaczął dominować ten kolor. Paznokcie zawsze maluje na kolor swojego szczęścia. Rzadko kolory się powtarzają. Bo i szczęście nie zawsze ma ten sam kolor. Ramy okien dostaną kolor nieba - będzie miała niebo na ziemi. A słońce nosi w sercu i na twarzy.
Zrobiło się piękniej. Ale ciągle czegoś brakowało w tym jej raju. Żadna przyjemność oddychać i nie móc się z nikim dzielić powietrzem. Wyszła z mieszkania, przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła szukać kogoś dla siebie. Jadąc ciągle się zastanawiała, kto najbardziej będzie do niej pasował. Z kim najszybciej odnajdzie wspólny język. Gdy dojechała na miejsce wiedziała, czego szukać. Ale nawet długo szukać nie musiała. Wysiadając o mały włos nie zrobiłaby mu krzywdy. A wtedy nie mogłaby sobie tego wybaczyć. Zakochała się w tych małych czarnych oczkach. I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Wzajemna. Wzięła go w swoje ramiona. Mruczenie, jakie usłyszała, było w stanie wywołać łzy. Tak bardzo jej brakowało innego życia obok. Nawet takiego malutkiego, bezbronnego, chodzącego własnymi ścieżkami, ale zawsze wracającego do jej ramion.
Już Cię nie wypuszczę, nie pozwolę Ci odejść... Ale myślę, że nie będziesz chciał mnie zostawić...